Komentarz ewangelicki – niedziela 15.12.2013

1507061_596815270391039_1585185062_n

3. Niedziela Adwentu

 A do anioła zboru w Sardes napisz: To mówi Ten, który ma siedem duchów Bożych i siedem gwiazd: Znam uczynki twoje: Masz imię, że żyjesz, a jesteś umarły. Bądź czujny i utwierdź, co jeszcze pozostało, a co bliskie jest śmierci; nie stwierdziłem bowiem, że uczynki twoje są doskonałe przed moim Bogiem. Pamiętaj więc, czego się nauczyłeś i co usłyszałeś, i strzeż tego, i upamiętaj się. Jeśli tedy nie będziesz czujny, przyjdę jak złodziej, a nie dowiesz się, o której godzinie cię zaskoczę.

Obj. 3,1-3

Otrzymujemy dziś, jako zbór zebrany w kościele, list z okazji 3. Niedzieli Adwentu. Nie jest to wcale miła kartka z życzeniami świątecznymi. „Nazywacie się chrześcijanami i próbujecie czynić wrażenie, że jesteście pełnym życia zborem, ale w rzeczywistości jesteście umarli.” Cóż za afront! Co za insynuacja! Czy nasz kościół nie jest pełen ludzi? Spójrzmy do gazetki parafialnej – ile tam informacji o różnych inicjatywach, ile dobrego się tu dzieje, ilu ludzi spotyka się tu z różnych okazji.

Masz imię, że żyjesz, a jesteś umarły. Czy można tak o nas powiedzieć? Jestem pewna, że to samo pytanie zadawał sobie zbór w Sardes, do którego ten list był przede wszystkim skierowany. Sardes leży w Azji Mniejszej, w dzisiejszej Turcji. Na początku II wieku istniał tam mały zbór chrześcijański. Społeczność tej grupy z pewnością doświadczała ucisku i prześladowania rzymskiego państwa. Wiarę swoją praktykować mogli tylko w ukryciu. I właśnie do nich skierowany jest ten list, napisany przez apostoła Jana. Rzymianie zesłali go na wyspę Patmos, gdzie objawił mu się zmartwychwstały Chrystus. Apostoł Jan zapisał wszystko, co usłyszał i zobaczył w czasie tego objawienia i pisze o tym do siedmiu zborów Azji Mniejszej – w tym do zboru w Sardes. Ale ten list skierowany jest też do Kościoła na całym świecie – a więc i do nas.

W Sardes list ten odczytano zapewne przed całym zgromadzeniem w niedzielę, w czasie nabożeństwa. „Z pozoru wygląda to tak, że jesteś pełen życia, ale w rzeczywistości jesteś umarły” usłyszeli członkowie zboru. Mogę sobie wyobrazić ich rozczarowanie i złość. Również i w Sardes istniało przypuszczalnie aktywne i ożywione życie zborowe. Ale czegoś najwyraźniej brakowało. Brakowało życia, żywej wiary, kontaktu z Bogiem.

I w tym momencie list do Sardes dotyka bardzo mocno również mnie. Bo i ja znam to uczucie pogubienia się w licznych inicjatywach. Są dni, kiedy od rana do wieczora jestem czymś bardzo zajęta, a jednak potem stwierdzam, że nie zrobiłam niczego, co ważne – nie porozmawiałam z żadnym człowiekiem, który ma kłopoty, nie pomodliłam się z żadnym człowiekiem, który jest w żałobie, nie śmiałam się z żadnym dzieckiem. Znam rodziny, które są tak aktywne, że z powodu tej aktywności zapominają o tym, aby nawzajem powiedzieć sobie „kocham cię, jesteś dla mnie ważny, chciałbym z tobą spędzać czas”. Tak jest teraz, w czasie Adwentu – trzeba przecież zrobić tak wiele rzeczy, wysłać kartki świąteczne, przygotować paczki, chodzić na spotkania adwentowe, trzeba piec i sprzątać, aby w domu było pięknie. A w tym wszystkim zapomina się o tym, co jest najważniejsze – że trzeba wyciszyć się, otworzyć swoje serce aby powitać Boga. Boga, który bezbronny przychodzi na ten świat jako małe dziecko w żłóbku. Szeroko otworzyć drzwi na przyjście Pana.

Mamy też i w naszej parafii do czynienia z działaniami i inicjatywami, które pochłaniają wiele energii i czasu. Czasem zastanawiam się, czy to wszystko co zrobiliśmy zbliżyło ludzi do siebie czy przekazywaliśmy w ten sposób słowo Boże dalej – gdzie szukać naszego żywego kontaktu z Bogiem?

Na szczęście Bóg puka nieustannie do naszych drzwi. Nie spisuje nas na straty, kiedy gubimy się w aktywnościach, które niczego nie przynoszą. Wspólnie z Bogiem możemy wciąż na nowo odnawiać dom naszej wiary, dom naszej wspólnoty. Tak, jak to dzieje się w tej krótkiej historyjce:

Pewien człowiek otrzymuje list: „Wkrótce przyjdę. Bóg”. Człowiek jest przerażony – Bóg zamierza go odwiedzić, a jak wygląda jego mieszkanie? Wszędzie bałagan! Przecież tak nie można przyjąć Boga! „Muszę najpierw posprzątać, ale sam nie dam rady” myśli człowiek. Dzwoni więc do przyjaciół, prosi sąsiadów, ale nikt nie ma czasu, aby mu pomóc. Wtedy sam zabiera się do pracy – sprząta i odkurza. Zaczyna wynosić z mieszkania śmieci i niepotrzebne rzeczy. Pomaga mu w tym nieznajomy człowiek z ulicy. „Chyba nie zdążymy” mówi właściciel mieszkania do tego człowieka. Robi się wieczór, okazuje się, że obu mężczyznom udało się jednak posprzątać dom. Wszystko lśni, stół nakryty, czekają. „No, teraz Bóg może przyjść” – mówi właściciel mieszkania do swojego pomocnika. „Ależ ja już jestem!” słyszy w odpowiedzi.

 

*ks. Ute Sauerbrey, proboszcz partnerskiej parafii Berlin-Lübars