Komentarz prawosławny – niedziela 3.11.2013

1005111_584368318302401_794768481_n

19 Niedziela po Pięćdziesiątnicy – 3.11.2013

Opowiedziana przez Chrystusa przypowieść o bogaczu i nędzarzu uprzytamnia, że w zbawczej kalkulacji nad naszą doczesną egzystencją lepszy jest brak niż nadmiar. Brak – sam w sobie nie będąc przecież stanem ani pozytywnym, ani negatywnym – utożsamia się tutaj z ogołoceniem człowieka z tego, co uniemożliwia mu osiągnięcie pełni człowieczeństwa.

Historia Łazarza, któremu już przez samo imię Bóg pomaga, jest szkicem obrazu świętości, która przybiera dla świata odpychającą powierzchowność – przeciwieństwo stanowi majętny mężczyzna przywdziany w królewski szkarłat. Świętość tymczasem zrywa wszystko to, pod czym się skrywa człowiek, chcąc uciec od prawdy o sobie samym. Ewangelista zwraca naszą uwagę na owrzodzone ciało żebraka – każda z tych ran w swej otwartości woła o Boże miłosierdzie, każda jest publicznym wyznaniem wiary, być może – grzechu. W świętości stajemy więc przed Bogiem nadzy i maluczcy, by mógł wypełnić przestrzeń naszych serc dziedzictwem królestwa, które nie jest stąd.

Dla św. Cyryla z Aleksandrii uderzająca pozostawała bezimienność bogacza, interpretowana jako wypełnienie przestrogi wobec ludzi pozbawionych bojaźni Bożej: Nie wezmę ich imion na swoje usta (Psalm 16, 4). Powodem takiego stanu był wedle Ojca Cerkwi fakt, że wyniosły bogacz w swej obojętności pozostał dla głodującego biedaka okrutniejszy niż zwierzęta, które współcierpiąc z chorym lizały jego zaropiałe rany. Czy podobnie jak zamożny młodzieniec trawiony przez płomienie Hadesu dopiero w sytuacji granicznej naszego życia podniesiemy oczy, by dostrzec obecność Boga? On sam Boga zobaczyć jednak już nie mógł, skoro nigdy wcześniej Go nie rozpoznał ani w przykazaniach Dekalogu, ani w proroctwach wypełniających się w Jezusie Chrystusie.

Zbawiciel naucza, że Ten tylko może w stworzeniu dokończyć dzieła stworzenia, kto je rozpoczął – pełne uobecnienie boskiego obrazu człowieczeństwa w człowieku nie jest jednak możliwe bez współdziałania samego człowieka. Jedność ta przesłaniana jest często przez wielość i złożoność spraw tego świata tak, że tracimy poczucie boskiego genotypu, a wraz z nim – pamięć swego pochodzenia i swego przeznaczenia. Dlatego człowiek Boży syci się tylko okruchami i jest w swej świętości szalonym głupcem, który w najbardziej ostatecznym rozrachunku jak Jednorodzony Syn spocznie na łonie Ojca (por. J 1, 18).