“Nie jesteście już obcymi i przychodniami, lecz współobywatelami świętych i domownikami Boga” (Ef 2,19)
Każdy z nas przeżywał chwile wyobcowania, czy to w nowym miejscu pracy, czy nieznanej miejscowości. Najgorsza jest chyba samotność wśród najbliższych, złączonych więzami krwi, lub pośród współwyznawców, którzy posługują się tymi samymi słowami i zmawiają te same modlitwy, a jednak stanowią inną wyspę, do której brak nam dostępu. Gdy takie stany trwają dłużej, mogą przerodzić się w chorobę. Tylko niewielu spośród nas umie funkcjonować bez oparcia w jakiejś większej czy mniejszej grupie.
Ceną jaką trzeba płacić za wyobcowanie jest również zagubienie tożsamości. Bo Kościół jest wspólnotą. Ciało Chrystusa nie sprosta sytuacji, gdy jeden z członków leży sobie odłogiem i marnieje. Ale aby nie marniał, sam powinien wiedzieć, że jest po coś. Minimum interpretacji brzmi: nie jestem obcym. Nie jestem przychodniem. Poszerzenie ma już wymiar pozytywu: jestem współobywatelem świętych, jestem domownikiem Boga. Należę do wspólnoty. – Nie tylko dlatego, że wspólnota mi na to zezwala, toleruje mnie, bądź ma z mojej obecności jakiś profit, ale dlatego, że Bóg tak chce: On mnie zaadoptował i poprzez Chrzest wszczepił w Chrystusa, Swego Syna.
Wszelka godność chrześcijanina bierze się z Chrystusa i ze Chrztu. To fundament, na którym Bóg nas zbudował. Znalezienie modus vivendi pomiędzy indywidualizmem a zbiorowością stanowi rodzaj mądrości, o którą wolno nam prosić Ducha św.
Ks. radca Andrzej Dębski