“Jedni drugich brzemiona noście, a tak wypełnicie zakon Chrystusowy” (Ga 6,2)
Co jest największym naszym brzemieniem? Oczywiście – grzech. Czy możemy ponieść czyjś grzech, skoro tylko Jezus jest Wybawicielem? Możemy.
Dzieje się tak na zasadzie opisanej w Ewangelii – przynosząc Chrystusa do człowieka lub przyprowadzając człowieka do Chrystusa. W obu wypadkach oznacza to osobiste świadectwo – słowem i czynem.
Tymczasem my próbujemy usunąć brzemiona ludzkie obok Chrystusa lub nawet wbrew Niemu. Jedną z często stosowanych metod jest usprawiedliwianie grzechu. Mówi się, że Bóg tak bardzo nas miłuje, że miłuje nas wręcz z naszym grzechem, nie żądając żadnej zmiany. Mówi się, że każdy grzech można tolerować, bo odebranie go człowiekowi oznacza atak na niego samego, na jego wolność. Mówi się, że skoro w przeszłości osoby grzechu – na przykład homoseksualiści, co stanowi najlepszą ilustrację problemu – były prześladowane za to, co czyniły, dziś trzeba im to w jakiś sposób zadośćuczynić i przyjmować do Kościoła niezależnie od tego, czy chcą się nawrócić, czy nie.
Ale grzech jest grzechem. I o ile Bóg miłuje grzesznika, to jednak nienawidzi grzechu. Gdyby było inaczej, grzech nie kosztowałby Jezusa z Nazaretu jego życia. Gdyby grzech był dozwolony, ofiara krwi nie zostałaby przyjęta przez Boga przez Zmartwychwstanie i Wniebowstąpienie. – Kto trwa w grzechu, krzyżuje Chrystusa jeszcze raz.
Lecz co jest grzechem? Odpowiedź jest dość jasna: Pismo nie może być naruszone.
Ks. radca Andrzej Dębski